Zaprojektowali restaurację dla Roberta Lewandowskiego. Efekt przerósł oczekiwania

Zaprojektowali restaurację dla Roberta Lewandowskiego. Efekt przerósł oczekiwania

Dodano: 
Nines, restauracja Roberta Lewandowskiego mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie
Nines, restauracja Roberta Lewandowskiego mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie Źródło: serwis prasowy Studio 370
Jak się projektuje dla „Lewego”? Czy to oni podpalili samochód przed restauracją? Co trzeba zrobić, by knajpa świeciła pustkami? Przeczytajcie wywiad z mistrzami projektowania lokali gastronomicznych.

O pracowni założonej na schodkach między dwiema knajpkami na warszawskim placu Zbawiciela, zbiegu szczęśliwych okoliczności, miłości do jedzenia, drapaniu gwoździem nowej ściany i o lokalu Roberta Lewandowskiego rozmawiamy z Katarzyną Westrych-Pavy, Anną Śliwką i Michałem Miszkurką, architektami ze studia 370, specjalizującego się w projektowaniu restauracji.

Architekci Michał Miszkurka, Katarzyna Westrych-Pavy, Anna Śliwka

Magda Kazimierczuk: Inspiruje Was menu restauracji?

Katarzyna Westrych-Pavy: Tak, ale staramy się unikać dosłowności i oczywistych skojarzeń.

Anna Śliwka: Menu jest tylko jednym z elementów, które bierzemy pod uwagę. Na początku słuchamy inwestora i wrzucamy wszystko do jednego worka – kto będzie gotował, jakie będą ceny, w jakich godzinach lokal będzie czynny.

Katarzyna: Bardzo ważna jest lokalizacja. Często projektujemy w obiektach zabytkowych i samo miejsce jest źródłem inspiracji.

Michał Miszkurka: Na przykład w La Sirena The Mexican Food Cartel przy Pięknej w Warszawie pod kilkoma warstwami linoleum odkryliśmy piękną przedwojenną posadzkę, którą zachowaliśmy i zabezpieczyliśmy żywicą. To wartość dodana, bo oto mamy oryginalny element, który świetnie pasuje do wnętrza.

Ewa Jagalska: Modyfikujecie projekt w trakcie realizacji?

Michał: Ten projekt powstawał organicznie, więc elementy, które się pojawiały na bieżąco nie sprawiały nam trudności.

Anna: Raczej napędzały twórczy proces.

Michał: Na przykład cegły z rozebranej ściany postanowiliśmy ułożyć na podłodze.

Katarzyna: To miał być lokal z kuchnią meksykańską, ale nie oczywistą. Inwestorzy powiedzieli: slums, miejsce, do którego ludzie baliby się wejść. Filmy Tarantino i Rodrigueza. Mordownia. Maczety wbite w stół, żadnego sombrero.

Współpraca świetnie nam się układała, do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. To był bardzo ciekawy proces: oni coś rzucili, my to podchwycaliśmy i odwrotnie. Od pierwszych skojarzeń poszliśmy dalej – w nawiązania zaczerpnięte z albumów fotograficznych, ze starego Meksyku, pojawiły się rzeczy, które inwestorzy stamtąd przywieźli…

Anna: Do projektów podchodzimy kompleksowo, tworzymy nie tylko wnętrze, ale i oprawę graficzną. W tym przypadku lokal nazywa się La Sirena, pobawiliśmy się więc logo. To syrenka warszawska, ale w wydaniu Santa Muerte z maczetą.

Katarzyna: Mamy więc splot wątków lokalnych, warszawskich i meksykańskich.

Michał: Z określoną kuchnią wiążą się określone doznania. To z kolei przechodzi przez filtr skojarzeń i programuje nawiązanie do określonej stylistyki, materiałów, kolorów. Pomyślałem teraz o lokalu w Fabryce Norblina – Paradiso. Inwestorzy mieli pomysł na kuchnię karaibską, zaproponowaliśmy nawiązania bardzo subtelne, przetworzone. Bardziej duch niż ilustracja.

Karaibska restauracja Paradiso w Fabryce Norblina w Warszawie

Ewa: Komisarz Maigret z kryminałów Georges’a Simeona przez całe śledztwo popija ten rodzaj trunku, który towarzyszył mu na początku…

Katarzyna: My też używamy trunków do projektowania (śmiech)

Magda: Czy jeśli projektujecie kuchnię karaibską, to próbujecie tamtejszej kuchni, słuchacie karaibskiej muzyki?

Katarzyna: Oczywiście, przygotowujemy specjalne playlisty! A że wnętrze jest dla nas wynikową wrażeń wszystkich zmysłów i „przez żołądek do serca” – staramy się interpretować smaki w sposób wizualny, przekładając je na konkretne rozwiązania, wykończenia, i faktury

Ewa: A jak było w przypadku restauracji Roberta Lewandowskiego?

Michał: Oglądaliśmy dużo piłki.

Katarzyna: Proces projektowania trwał dwa lata, jeśli nie dłużej. I był bardzo prawidłowy, wszystko według sztuki: zaproszono do współpracy wielu specjalistów z różnych dziedzin, których my koordynowaliśmy. Na przykład z Tadkiem Müllerem, który tworzył menu rozmawialiśmy o tym, co i w jaki sposób będzie gotował. Lokal był trudny, bo czteropiętrowy, trzeba było ustalić, jak dania mają jeździć po piętrach, jak je serwować. Ustalić, czy kuchnia będzie wysublimowana czy odwrotnie – sportowa, męska w rodzaju skrzydełek z sosem cieknącym po rękach. To wszystko ma wpływ na wygląd wnętrza.

Sportowy bar w Nines, restauracji Roberta Lewandowskiego. Lokal mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie

Anna: Ważnym pytaniem było jak zaprojektować lokal sygnowany przez Roberta Lewandowskiego, który nie byłby jego świątynką. Z ekipą od marketingu dyskutowaliśmy, czy dane nawiązanie będzie ok, czy to już o krok za daleko.

Michał: Ostatecznie lokal ma charakter ogólnie sportowy, Robert i piłka nożna nie są w centrum. Jest dużo elementów poświęconych różnym dyscyplinom.

Katarzyna: Skupiliśmy się na kulturze sportu, na emocjach, na detalach ze sportem związanych.

Nines, restauracja Roberta Lewandowskiego mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie

Ewa: Robert Lewandowski brał udział w projektowaniu?

Katarzyna: Przede wszystkim był inwestorem, ale widział i akceptował na bieżąco kolejne etapy projektu.

Ewa: Miał określone oczekiwania? Dostawaliście wytyczne, że coś trzeba zrobić, bo Lewandowski chce?

Anna: Nie, razem ze wspólnikami, jest ich trzech, obgadywali to, co przedstawialiśmy i czasem przekazywali drobne uwagi wynikające z budżetu, przestrzeni. Od początku byli zadowoleni z projektu.

Ewa: Powiedzcie coś więcej o tym miejscu.

Anna: Są cztery piętra. Na minus jeden jest typowy bar sportowy. Dużo telewizorów, dużo miejsc barowych. Zwykle unikamy telewizorów w restauracjach, bo zabijają interakcje, ale tu się przychodzi, żeby obejrzeć mecz. Zainspirowaliśmy się telebimami, które wiszą na Madison Square Garden, nad halami do koszykówki, bokserskimi. Sala wygląda trochę jak trybuny ustawione wokół centralnego miejsca – baru z telebimami. Tu się serwuje menu meczowe – skrzydełka, frytki.

Na parterze jest trochę mniej sportu. Są telewizory, ale dyskretne – włączane tylko podczas transmisji meczu. Jest bardziej elegancko, a menu restauracyjne.

Wszystkie pomocniki kelnerskie są zrobione z szafek jak w starych szatniach sportowych, metalowych z wentylacją. Nawet dobraliśmy idealny beżowy kolor, żeby wyglądały na wiekowe. Przeszycia kanap nawiązują do piłek sportowych, są skrzynie, w związku z którymi chyba każdy ma traumę z dzieciństwa, linie startowe frezowane na blatach.

Sportowy bar w Nines, restauracji Roberta Lewandowskiego. Lokal mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie

Na pierwszym piętrze jest otwarta kuchnia i bar. A na ostatnim – przestrzeń eventowa z wielkim telebimem i prawdziwymi rozkładanymi trybunami. Zrobiliśmy je z jednym z inwestorów, Jerzym Krzanowskim, współwłaścicielem firmy Nowy Styl, która jest dostawcą krzesełek stadionowych. Udało się też sprowadzić krzesełka ze stadionów na całym świecie, m.in. z Kataru, zrobiliśmy z nich siedziska, np. przy wejściu w poczekalni. Jest też podróż przez historię sportu, na przykład pod sufitem wisi stary kajak, są w nim zasadzone rośliny.

Nines, restauracja Roberta Lewandowskiego mieści się w starym browarze przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie

Magda: Sami wyszukujecie starocie?

Katarzyna: Tak, to nasza ulubiona część projektowania. Kilka tygodni temu pojechaliśmy pod Poznań do malutkiej miejscowości, której mieszkańcy specjalizują się w starociach. Dom przy domu, stodoła przy stodole, same antyki! Szukaliśmy przedmiotów do jednego z ostatnich projektów, ale przy okazji sami się zaopatrzyliśmy. Nie sztuka zrobić wszystko na nowo, bo wtedy człowiek czuje dystans – a restauracje, jeśli mają mieć klimat, muszą wyglądać jakby były w danym miejscu od zawsze.

Magda: Jakie macie jeszcze sposoby na to, żeby klient nie czuł się onieśmielony?

Katarzyna: Najgorzej, gdy wchodzi do lokalu i odnosi wrażenie, że jest pierwszym gościem. Powinien czuć, że przez to miejsce przetoczyły się tabuny ludzi, którzy wielokrotnie wracali.

Michał: To się osiąga m.in. poprzez szczerość materiałów – muszą być naturalne i szlachetne. Tych dostępnych w marketach budowlanych nie da się odpowiednio postarzyć. Bardzo ważnym elementem, który sprawia, że goście dobrze się czują jest oświetlenie. Bardzo dbamy o to, żeby dało się nim sterować, dostosowywać do różnych pór dnia, ale też roku. Z doświadczenia wiemy, że najlepszym sposobem na to, żeby wygonić ludzi z restauracji jest mocne, zimne światło. Kolejną sprawą jest strefowanie – nie robimy lotniska, lecz zakątki, gdzie można w spokoju usiąść.

Katarzyna: To oznacza również nadawanie różnego charakteru poszczególnym strefom, by były miejsca odpowiednie dla pary na randce, dla kogoś, kto wpadł na jednego, dla większej grupy.

Magda: Zdarzają się inwestorzy, którzy nie mają pojęcia o tym jak zorganizować restaurację?

Anna: Oczywiście, na szczęście trafiają w dobre ręce. Są inwestorzy od dawna obecni na rynku gastronomicznym, którzy mają duże doświadczenie. Inni dopiero zaczynają. Podobno własna restauracja jest marzeniem połowy społeczeństwa na świecie. Większość myśli, że będzie jak w filmach, a w rzeczywistości to ciężka praca 24 godziny na dobę.

Michał: Jednak najlepsze projekty powstają wówczas, gdy między projektantami a inwestorami jest pewnego rodzaju synergia, gdy się nawzajem uczymy, wymieniamy doświadczeniami. Często później robimy wspólnie kolejne lokale.

Katarzyna: Z pewnymi inwestorami zrobiliśmy już kilka miejsc. Zaczęło się od drobnego projektu graficznego, później stworzyliśmy La Sirenę, a następnie Dziurkę od klucza w Forcie Służew, który jest częścią XIX-wiecznych umocnień okalających miasto.

Restauracja Dziurka od klucza w pamiętającym czasy carskie warszawskim Forcie Służew. Zjemy tu po włosku!

Magda: W Dziurce od klucza jest piękny kominek, gdzie go zdobyliście?

Katarzyna: Tu akurat wszystko powstało od zera według naszego projektu, wizji inwestorów oraz dzięki kunsztowi artystów i rzemieślników, którzy sprawili, że wszystko wygląda jak stare. Kafle, meble, lampy, witraże… Z kominka wykonujący go Rafał zrobił majstersztyk – wykończenie, detale i dodane na koniec ornamenty robią klimat. Czasem zostawialiśmy to, co zastaliśmy – w jednym z narożników sali jest ślad po starych płytkach, które odpadły. Uznaliśmy to za świetny smaczek.

Michał: To była kompletna ruina, te przestrzenie długo stały puste, wcześniej były tu magazyny.

Katarzyna: Chcieliśmy połączyć romantyczną, nieco baśniową włoską restaurację z militarną historią miejsca, stąd czerwony krzyż, moro na ścianie i skrzynki po amunicji, a także z nazwą – Dziurka od klucza. Co ciekawe ten lokal był kiedyś w innym miejscu, na Powiślu, w wydaniu mikroskopijnym – miał jakieś 30 metrów. Charakterystyczne dla niego było to, że na ścianach były stare drzwi. Jak to zrobić, żeby przenosząc restaurację z tak małej powierzchni na prawie 300 metrów kwadratowych zachować jej klimat i żeby kojarzyła się z tym, co ludzie znają i kochają. Wpadliśmy na szalony pomysł, żeby przenieść drzwi. Ściany są w łuk? To drzwi też powyginamy!

Restauracja Dziurka od klucza w pamiętającym czasy carskie warszawskim Forcie Służew. Zjemy tu po włosku!

Michał: Wracając do inwestorów, jest też pan Jerzy Becz, który jest z nami od początku. Zaczęło się od liftingu Bierhalle, później robiliśmy razem bar w Hali Koszyki, ten który stoi na środku – najdłuższy bar w Polsce.

Katarzyna: To był pierwszy food hall w Polsce, teraz każde miasto chce mieć taką przestrzeń, w Warszawie jest już chyba sześć. A z panem Jerzym współpraca trwa nadal, ostatnio również w Hali Koszyki na pierwszym piętrze stworzyliśmy miejsce, które nazywa się Upper Deck – cocktail & wine bar z muzyką na żywo, cyklicznymi koncertami jazzowymi.

Bar Koszyki w zabytkowej hali handlowej przy ulicy Koszykowej w Warszawie

Michał: Definiują je elementy konstrukcyjne hali. Części baru są przesuwne, żeby można się było dostać do okien. Wytyczne konserwatora mówią, że nie wolno niczego mocować do ścian, zasłaniać oryginalnej cegły. Staramy się zawsze, by ograniczenia przekuć w wartość, żeby stały się wyróżnikiem danego miejsca.

Magda: Jak to się stało, że staliście się specjalistami od projektowania restauracji?

Michał: Poznaliśmy się na studiach, robiliśmy razem projekty na Politechnice Warszawskiej.

Anna: Zawsze brakowało nam przerwy na posiłek. Zaczęliśmy się urywać z zajęć, chodzić na obiady. Tak bardzo manifestowaliśmy niezadowolenie, że wywalczyliśmy też zmianę systemową – długą przerwę obiadową. Zrozumieliśmy wtedy, że jedzenie jest dla naszej trójki bardzo ważne. A ponieważ dogadywaliśmy się projektowo to zaczęło nam chodzić po głowie, żeby zrobić coś swojego. I pamiętnej nocy, na schodkach między Planem B a Charlottą na placu Zbawiciela założyliśmy firmę. Chcieliśmy zapał do projektowania połączyć z tym co lubimy – jedzeniem.

Katarzyna: 12 lat temu, gdy zakładaliśmy firmę warszawska scena gastronomiczna wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Widzieliśmy, że jest dużo do zrobienia.

Anna: Rozmawialiśmy o tym, że w wielu restauracjach jest na przykład fajne jedzenie, ale nie ma muzyki, nie ma wnętrza. Albo odwrotnie. Brak im spójności.

Katarzyna: Poza tym, że skończyliśmy Politechnikę Warszawską, to każde z nas uzupełniało edukację. Michał po Glasgow School of Art dużo działał graficznie, ja z kolei studiowałam w Mediolanie komunikację wizualną, Ania budowała scenografie, studiowała w Danii. Chcieliśmy wiedzę z różnych dziedzin połączyć i proponować projekty kompleksowe, spójne, zrobione od a do zet. Chodzi nie tylko o wystrój, ale zbudowanie atmosfery, branding, promocję. A także o myślenie, jak dane miejsce będzie się starzeć. Udało się, zostaliśmy nawet wyróżnieni rankingu Brief – najbardziej kreatywnych w biznesie.

Ewa: Ile czasu minęło od założenia firmy na schodkach do pierwszej realizacji?

Katarzyna: Przeszliśmy drogę jak każdy architekt, najpierw po znajomych – komuś zrobiliśmy mieszkanko itp.

Michał: Ale sieć zarzucaliśmy szeroko!

Anna Śliwka: W poprzedniej pracy poznałam Marka Buczyńskiego i już wspólnie zaprojektowaliśmy mu salon szycia na miarę. Od tego zaczęły komercyjne realizacje. Jego klientem był wspomniany Jerzy Becz, który zamówił u niego garnitur. Spodobało mu się wnętrze i tak trafił do nas. Historia jak z filmu, jesteśmy chyba w czepku urodzeni. Zrobiliśmy lifting Bierhalle, restauracji, która działała wówczas już dziesięć lat. Wyszło świetnie, sprzedaż wzrosła, więc kontynuowaliśmy współpracę.

Restauracja Upper Deck w Hali Koszyki w Warszawie

Katarzyna: Wkrótce trafili do nas Agnieszka i Stanisław Szpilowscy. Przypadkiem – przechodzili obok naszego biura, do którego dopiero się przeprowadziliśmy, bo oczywiście zaczynaliśmy w garażu, więc ni z tego ni z owego do naszego biura weszli i powiedzieli, że mają mały lokal na Powiślu i chcieliby nowe logo. „Wyglądacie na kreatywnych, może byście zrobili” – stwierdzili. Zaczęło się od identyfikacji wizualnej – logo, menu, strony internetowej, szyldu. A potem wpadli na pomysł, żeby zrobić razem nowy lokal. I tak powstała wspomniana La Sirena, niegrzeczna restauracja meksykańska. Pomyśleliśmy, że jeśli lokal miałby być osobą, to byłby to Danny Trejo z maczetą.

Michał: Mam nadzieję, że się tego nie przestraszą, ale na nich przetrenowaliśmy naszą wizję podejścia do projektów.

Magda: Podczas realizacji musiało być wiele przygód!

Katarzyna: To była jedna wielka przygoda. Nawet ekipa budowlana z dużym doświadczeniem mówiła, że przez cały czas czuła się jak w parku rozrywki.

Anna: Chodziło m.in. o to, żeby nauczyć się rozmawiać z wykonawcami, np. jak wytłumaczyć im, że ściana ma być krzywa i brudna, skoro są przyzwyczajeni do tego, że ma być prosta i czysta, bo inaczej klient nie zapłaci.

Ewa: No i jak im to przetłumaczyć?

Anna: Michał wziął palnik i im pokazał.

Meksykańska restauracja La Sirena w Warszawie. Panuje tu klimat jak z filmów Quentina Tarantino!

Katarzyna: Była na przykład ściana zupełnie nowa – biała i świeża, a chcieliśmy uzyskać efekt jak z celi więziennej. Tworzyliśmy go metodą prób i błędów, przez nakładanie kolejnych tynków, mieszanie kolorów, przecieranie. Później był wielki happening – rycie gwoździem, drapanie. Pan elektryk się zawziął i okazało się, że ma do tego talent!

Anna: Dzisiaj wabi sabi jest modne, ludzie szukają niedoskonałości. Ale wtedy był problem jak o tym opowiedzieć. Nie wystarczyło dać rysunku z napisem „stara ściana”.

Katarzyna: Chcieliśmy też postarzyć blachy…

Anna: Ale wtedy wykonawcy już się wczuli, bardzo im się spodobało, że mogą coś zepsuć. Zostawili te blachy na miesiąc na zewnątrz, potem różne cuda robili i wyszło jak trzeba.

Katarzyna: To samo było z elewacją – żeby dopełnić spójnego wizerunku padła decyzja, żeby zostawić ją obskurną i odrapaną.

Anna: I tu ciekawostka – przez zupełny przypadek przed restauracją komuś zapalił się samochód. Wszyscy myśleli, że to ustawiana akcja marketingowa. Właściciele oczywiście to podłapali. Nic by z tego projektu nie wyszło, gdyby nie byli szaleni i kreatywni – tak jak my. Z sercem na wierzchu, dużą wyobraźnią. Dzięki temu ich miejsca za każdym razem odnoszą spektakularny sukces.

Katarzyna: Pamiętam jak Staszek mówił, że nocą przed otwarciem porozrzuca przed La Sireną śmieci i podpali beczkę, dla klimatu. (śmiech)

Magda: To chyba wasz ulubiony projekt. A najtrudniejszy?

Michał: Każdy przynosi wyzwania. Trzeba pamiętać, że projekt restauracji to nie tylko to, co widać, ale przede wszystkim zaplecze, które stanowi 40-50 proc. powierzchni.

Anna: Projekt to nie tylko maczety i klimat, ale też odpowiedź na pytanie, gdzie ma być rura od ścieków.

Katarzyna: I tu przychodzi z pomocą nasza wiedza techniczna, zdobyta na Politechnice.

Michał: Pod względem technicznym trudny był lokal Roberta Lewandowskiego – 1400 metrów kwadratowych na czterech piętrach w zabytku. A także Syreni Śpiew w Koneserze, gdzie budynek warzelni wódki był w zasadzie skorupą. To, co tam się teraz znajduje musiało być wymyślone i skoordynowane. Konstrukcje, antresole, przenikające się schody. Do tego branżyści…

Anna: Gdy pierwszy raz weszliśmy do budynku, groził zawaleniem. Dach to były trzy deski na krzyż. Co myśmy sobie wtedy wyobrażali?

Katarzyna: Że będzie tam czteropiętrowy klub na miarę światową, z burleską i akrobatami. Najpierw wymyśliliśmy, gdzie mają być piętra, gdzie antresole – poważna organizacja przestrzeni. W międzyczasie przechadzaliśmy się po magazynach, żeby sprawdzić, co udało się zachować. Był jeden budynek przeznaczony tylko na historyczne rekwizyty. Na jednej kupie stare lampy, na drugiej drzwi. Każdy architekt mógł tam pójść i wybierać. A że Koneser był pierwszą w Warszawie fabryką z prądem, to było dużo lamp.

Bar Syreni Śpiew w warszawskim Koneserze, czyli w dawnej wytwórni wódki

Anna: Wybraliśmy tę specjalizację również ze względu na dużą zmienność. Projektowanie knajp wiąże się z poszerzaniem horyzontów, poznawaniem kultury, raz latynoskiej, raz chińskiej, raz warszawskiej – z przeszłości. To ciągła podróż.

Ewa: Co teraz jadacie?

Anna: Obecnie na topie jest kuchnia włoska i hiszpańska. Często na etapie tworzenia menu jesteśmy zapraszani na degustację, żeby poczuć smak jedzenia, które będzie serwowane w projektowanych przez nas wnętrzach. Test panele to nie przelewki – raz mieliśmy to spróbowania 40 rzemieślniczych hot dogów! Nie mogliśmy się oprzeć, były pyszne, ale przyznam szczerze, że pod koniec już ledwo dawaliśmy radę.

Michał: A propos kuchni hiszpańskiej. Niedawno ukończyliśmy projekt restauracji Fuego w Kołobrzegu. Fantastyczne jedzenie, świetna atmosfera!

Anna: W nadmorskich kurortach brakuje dobrych restauracji. Są zapiekanki, gofry, coś z głębokiego tłuszczu i koniec. Stąd pomysł na lokal na wysokim poziomie. Dla tego inwestora najpierw zaprojektowaliśmy restaurację włoską, a potem hiszpańską.

Michał: W pełni nam zaufał, ale jednocześnie miał jasno sprecyzowaną własną wizję. Bardzo zaangażowany w projekt. I dokładnie realizujący to, co wymyśliliśmy.

Katarzyna: Współpraca idealna z dbałością o każdy szczegół do samego końca. Chociaż zdarzają się projekty, przy których na etapie realizacyjnym, ze względów kosztowych wybierane są tańsze materiały i zamienniki. A wiemy wszyscy jak może się skończyć nieudana próba zastąpienia hiszpańskiej ceramiki tanimi płytkami z gazetki marketu budowlanego… Dlatego tak ważne jest, by decydować się na nadzory autorskie i by ewentualne decyzje dotyczące zmian były podejmowane w porozumieniu z architektem. To istotne szczególnie dla inwestorów komercyjnych, którzy są pochłonięci różnymi innymi sprawami, śledzą projekt, ale niekoniecznie w najmniejszym detalu. Doglądamy wtedy całości. Zdarzały się takie sytuacje, że szliśmy na nadzór i okazywało się, że łazienka jest wyłożona zupełnie innymi płytkami niż zaplanowaliśmy. Bo wykonawca sam kupił, w promocji.

Hiszpańska restauracja Fuego w Kołobrzegu

Magda: Jak wygląda projektowanie kuchni?

Anna: Jeśli jest już wybrany szef kuchni to się z nim spotykamy – w końcu projektujemy jego miejsce pracy. Wymyśla, co i jak będzie gotował, a także co mu będzie do tego potrzebne. W każdym projekcie bierze udział technolog kuchni, który przekłada wizję kucharza na konkrety, przygotowuje rozmieszczenie sprzętów pod względem wymogów sanepidu. Inwestor decyduje, czy go na to stać. A my – czy całość będzie dobrze wyglądać.

Katarzyna: Bo coraz częściej projektuje się kuchnie otwarte i ważne, by to, co się tam dzieje miało szansę stać się częścią sali – spektaklem, na który się fajnie patrzy. Zmywak chowamy, eksponujemy coś ciekawego.

Magda: Szefowie kuchni lubią się pokazywać?

Anna: Bardzo!

Ewa: Czy po pandemii zmieniła się organizacja przestrzeni w restauracjach?

Michał: Inwestorzy często proszą, żeby było oddzielne wejście dla kurierów i wydzielona przestrzeń, w której mogliby poczekać na odbiór jedzenia. Zajmuje to coraz więcej miejsca.

Katarzyna: Po pandemii wiele osób zostało na home office, nie wychodzą już na lunch, tylko zamawiają dostawę pod drzwi.

Anna: Niedługo będziemy projektować stanowiska dla dronów! (śmiech)

Ewa: Czy jest jakaś lokalizacja, z którą byście chcieli się zmierzyć?

Anna: Brakuje nam restauracji na najwyższym piętrze ze spektakularnym widokiem na całe miasto.

Ewa: Projektujecie za granicą?

Katarzyna: Stworzyliśmy lokal w Tel Awiwie. Nasz inwestor z warszawskiej restauracji Sushi Zushi miał izraelskiego wspólnika i razem przyszli do nas z tym pomysłem.
Michał: Lokal mieści się w zabytkowej willi na początku Rothschild Boulevard, jednej z głównej ulic miasta.

Katarzyna: Inwestor chciał przykryć stare posadzki. Powiedzieliśmy, że jeśli przykryje, to nie robimy projektu.

Anna: Niesamowite miejsce! Poza tym Tel Awiw jest niezwykły, także pod względem gastronomicznym.

Michał: Z jednej strony pracowaliśmy, a z drugiej – jedliśmy.

Anna: To jest nasz obowiązek, musimy być na bieżąco z fajnymi miejscami, restauracjami, cocktail barami.

Katarzyna: Od niedawna zajmujemy się też hotelami. Musimy podróżować, jeździć do fajnych hoteli. Ciężka praca!

Galeria:
Projekty Studia 370

Magda: Zdarzyło się, że w obcym mieście, bez żadnego planu trafiliście do miejsca, które Was oczarowało?

Anna: Zawsze nam się podobała pewna restauracja, nawet nie wiedzieliśmy, gdzie ona jest, po prostu widzieliśmy zdjęcia na Pintereście. Przepiękna stara fabryka z ceglaną ścianą, na której namalowano Azjatkę. Często pokazywaliśmy to zdjęcie, mówiąc, że można tanim kosztem zrobić coś fajnego. Byłam kiedyś w Australii, wracaliśmy nocą z imprezy, ktoś powiedział: „Chodźcie tam, coś się świeci”. Patrzę, a to ta Azjatka!

Michał: W Berlinie trafiliśmy do lokalu, który od lat 20. XX wieku funkcjonuje jako szkoła tańca Clärchens Ballhaus?. Na dole jest karczma z długim barem, a na górze ogromne sale parkietowe z kryształowymi żyrandolami. Kiedy weszliśmy tańczyła tam jedna para. Jak z filmu.

Anna: Stworzyliśmy sobie pracę idealną. Prywatnie jesteśmy przyjaciółmi, na początku nie dawano nam nawet roku, twierdzono, że pokłócimy się o kasę, o projekty. A jesteśmy razem już 12 lat!

Katarzyna: Jesteśmy też totalnie różni, to również budziło wątpliwości. Na początku bywało trudno, ale okazuje się, że w różnorodności siła. Najbardziej stabilna konstrukcja jest wtedy, gdy ma trzy punkty podparcia. Nie dwa, nie cztery, a właśnie trzy.

Ewa: Nie chcecie otworzyć własnej knajpy?

Katarzyna: Były takie pomysły!

Michał: Lubimy wyzwania!

Anna: Kto wie?

Czytaj też:
Bar w Warszawie jednym z dziesięciu najpiękniejszych lokali na świecie. Byliście już?
Czytaj też:
Czego pragną milenialsi? Profil klienta baru